Wojna rozpętuje się skwapliwie. Da się już odczuć pierwsze przejawy zbiorowej euforii. Głosy powątpiewania szybko giną pod naporem nieposkromionego entuzjazmu.
Nawet niegdysiejsi defetyści wznoszą teraz ekstatyczne peany ku chwale ojczyzny. Ulice pokrywają się kolorową mozaiką ulotek nawołujących do kupowania obligacji. Armia rekwiruje samochody oraz buty męskie za kostkę w rozmiarze 43. W kraju wprowadza się stan wyjątkowy. Za przestępstwa karane dotychczas wyrokami w zawieszeniu grozi teraz kara śmierci przez rozstrzelanie w trybie natychmiastowym. Samoobrona cywilna ochoczo denuncjuje sąsiadów podejrzanych o szpiegostwo.
Koniec nudy! Koniec nieznośnej niepewności! Witalne siły narodu, z wielkim mozołem tłumione przez dekady upokarzającego pokoju, znów mogą odżyć i unieść się ponad głowami malkontentów w gwałtownej, nieposkromionej protuberancji.
Słychać świst przecinających niebo samolotów, czuć dudniącą pod przejeżdżającymi czołgami ziemię, w powietrzu unosi się słodka woń benzyny. Kobiety i dzieci w wielkim uniesieniu serc sypią kwiaty pod koła opancerzonych transporterów, mężczyźni ze łzami w oczach salutują żołnierzom maszerującym w symetrycznych, jak od linijki nakreślonych kolumnach.
Ktoś w gorączce patriotycznej ekscytacji proponuje, by zmobilizować zwierzęta z miejskiego zoo. Ktoś inny pędzi już po uprząż i siodła wielbłądy. Wielbłądy ślinią się zajadle.
Najstarszy i najokazalszy z wielbłądów staje na czele stada.
Nikt nie śmie kwestionować jego przywództwa.
Żołnierze są gotowi, wyprężeni i zwarci. Jeszcze tylko chwila, jeden rozkaz, i wydarzy się to, na co wszyscy czekają w ekstatycznym podnieceniu.
Nadchodzi rozkaz: zaprzestać działań! Doszło to fatalnej pomyłki.
Kontrwywiad przechwycił depeszę, którą generalicja wysłała do własnego wywiadu w celu uprzedzenia go o planowanej mobilizacji, i uznając ją za wrogą prowokację, przekazał z powrotem do generalicji zalecenie, aby niezwłocznie wykonać manewr okrążający, uprzedzając tym samym działania nieprzyjaciela.
Wycofują się żołnierze. Cywile wracają niechętnie do swych zwykłych zajęć. Czołgi rozjeżdżają własne ślady w błocie, które nie zdążyło jeszcze dobrze przeschnąć. W kącikach zaciśniętych ust oficerów zbiera się metaliczny smak rozczarowania. Opary benzyny przyprawiają o mdłości.
Tylko młody szeregowiec, jedyna ofiara niedoszłej wojny, szczerzy się jadowicie spod pięciu ton armatniej chwały, które przygniotły go przypadkiem w trakcie przeprawy przez jakieś wypiętrzenie. Wcześniej nikt nie zdołał czy nie zechciał go wyciągać. Teraz ze swej honorowej kałuży może obserwować wycofujących się w rozgoryczeniu kolegów, których marzenia o wiecznej chwale zostały tak brutalnie pogrzebane. Może bez obaw ostrzyć sobie zęby na medal, smakując do woli rozkosznego Schadenfreude.
Wielbłądy ślinią się obojętnie.