— Idź, gdzie cię nogi poniosą — mówi chodnik, bo chce bycie swoje uzasadnić. Chodzi wtedy człowiek, pytając sam siebie: „po co?”, „gdzie?”, ale rozpływają się te pytania i lecą po nodze do buta, który od dawna wszystko wie.
To znaczy nie wszystko, a tylko to, czego nie może wiedzieć człowiek. Trotuar wie jeszcze więcej, jest kamiennym repozytorium antykroków i tupów, które chętnie użycza butom, by nadać im wyraz.
Człowiek idzie, gubi się, wraca, próbuje od nowa wcelować w kierunek, wytęża nogę, butem trafia w ślad, czasem rykoszetem zawadzi o inny, reguluje, znowu idzie. Nie wie, że w chodzeniu chodzi o coś innego.
— Idź, gdzie cię nogi poniosą — mówi chodnik człowiekowi, bo chce się czegoś o sobie dowiedzieć. Deptanie ożywia go, jak szarpanie strun ożywia instrument.
Miasto jest skupiskiem błędów stylistycznych i gramatycznych, terenem wydeptanych szlaków, od jednego banału do drugiego. Szablonowe chodzenie wpędza chodnik w depresję. Frazesowe przemieszczanie się ludzi sprawia też, że i kamasz traci rozmach. Podczas trywialnej podróży koleiną but napotyka jednorodnię obuwniczą i upada w mimetyzm tekstylny, a niedodeptane połacie chodnikowego ciała introwercieją. Zamykają w sobie różnorodnię tupań, która z czasem zmienia się w obłą bryłę tupu. Można ją czasem usłyszeć, błądząc po obcym mieście.
— Idź, gdzie cię nogi poniosą — mówi chodnik człowiekowi, bo chce być zdrowy, realizować się jako ten, który nadaje prawdziwą treść chodzeniu. Chce, by ułożyło się w coś, co z góry (złota perspektywa) wygląda ciekawie i prowadzi tylko do siebie.