Formularz covidowy, a na nim jakiś nonsens w obcym języku. O cokolwiek mnie tam pytają, to zaznaczam, że ne. Kiedy jeszcze śmigło jednosilnikowej maszyny kręci się za okrągłym oknem.
Właśnie popełniłeś przestępstwo na rządowym dokumencie. A tak w ogóle, to Dunaj pod nami się ciągnie jak wstęga.
Stary, zmięty formularz covidowy leży gdzieś w szufladzie. Już od dawna nie ma na nim piasku, tylko jakiś nonsens długopisem w obcym języku albo po polsku. Na przykład lekarz 8:15
albo
Imate li leki od simptoma bolesti: povećanu tjelesnu temperaturu, kasalj, gubitak osjeta mirisa i okusa, zadihanost? Ne. W plecaku antybiotyk leży jak nielegalny owoc. A w ogóle, to Alpy wyglądają nierealnie jak makieta zrobiona w komputerze.
Najbardziej tajemniczo wygląda napis na odwrocie: życie jest gdzieś indziej. Pod tym zdaniem niby płyną dwie łódki, w tle rysują się jakieś wzgórza, ale tak naprawdę to tylko szereg niebieskich kresek.
Jeżeli przestanie mnie boleć gardło, to obiecuję, że będę grzeczny do końca życia. Tak sobie myślałem wtedy w samolocie, kłamiąc na rządowym dokumencie. Niby mówię nie, a skąd, nie miałem przecież gorączki, no ale ropa w gardle to jednak ropa w gardle, a wszyscy chcą tylko bezpiecznie pływać w…
A gdzie woda? Pracownicy lotniska już czekają na dole, nie znam ich języka. Mówią coś do mnie, ktoś mnie wydał – popełniłeś kłamstwo na rządowym dokumencie. Siadam, wyjmuję podartą mapę, żeby sobie popatrzeć na kolorowe linie grube i chude, mówię (po polsku): panowie, i tak nic, co bym zrobił, nie byłoby wystarczająco dobre dla was. Którędy się idzie na plażę? Zostawiam ich i wychodzę z lotniska z tym poczuciem totalnego niezrozumienia, nie jestem przecież żadnym kłamcą.
Formularz covidowy miał wylądować już w śmietniku, gdy nagle przypomina mi się lista grzechów, którą zostawiłem kilkanaście lat temu przy konfesjonale. Opieram papier o asfalt przed lotniskiem i piszę. Co tam było?
Ime – Nie chodziłem na mszę.
Prezime – Zazdrościłem.
Datum rođenja – Popełniłem przestępstwo, skłamałem na rządowym dokumencie.
I parę kilometrów dalej faktycznie jest woda, ale beton zamiast plaży. No to siadam na murku i rysuję na formularzu (który wiatr okrutnie próbuje mi wyrwać z rąk) łódki, wzgórza, niebieskie kreski.