Czyż nie fantastycznie byłoby spotkać Minotaura na ulicy, przechadzającego się pośród Polaków, w centrum jednego z rodzimych miast? Kroczącego główną arterią, mijającego galerię handlową, Żabkę i Biedronkę. Mogącego pójść do kina, Cafe Nero bądź Chwilówki, nie budząc przy tym strachu ani onieśmielenia. Nie wprowadzającego powszechnej konsternacji. Minotaur chadzałby po jednym z rodzimych miast anonimowo i niezauważenie. Jedynym wpływem, jaki wywierałby na rzeczywistość, byłyby cofające się dłonie przechodniów na zapas mówiące „NIE!” kolejnej ulotce reklamowej.
Ale Minotaur nie miałby reklam do rozdania, nie miałby broszur ani ankiet do wypełnienia, co mogłoby nieopacznie zająć cenne sekundy czyjegoś uporządkowanego rutyną życia. Minotaur nie oferowałby nic, ale też niczego nie oczekiwał. Po prostu by był, spacerował, przystawał, obserwował i afirmował. Nadrabiałby wszystkie lata życia spędzone w zamknięciu, wszystkie setki lat śmierci w pogardzie, a także wszystkie tysiące lat w zapomnieniu i wyparciu. Minotaur w Polsce miałby pierwszy raz w swej historii przeżyć renesans wszystkiego i czerpałby z tego przywileju pełnymi garściami. Byłby możliwie wszędzie. Nie znalazłaby się dyskoteka, koncert czy inna impreza masowa, którą by opuścił. Chodząc na pokazy magika iluzjonisty zawsze pierwszy podnosiłby rękę, gdyby proszono ochotnika z publiki do udziału w czarodziejskiej sztuczce.
Minotaur zapewne pełniłby dyżury w Ochotniczej Straży Pożarnej, a także byłby Honorowym Krwiodawcą, choć pewnie ilość napsutej krwi, jaką zafundowała mu ludzkość, dyskwalifikowałaby to pole działalności. Nie przeszkodziłoby to jednak Minotaurowi statystować w serialach, pojawiać
się na planach drogich produkcji filmowych lub grać epizody w coraz to głupszych projektach z działu reklamy i PR-u. Jednocześnie Minotaur nie oczekiwałby wciąż niczego. Nie chciał nic w zamian, może jedynie być. Próbować być i obserwować, jak to jest i jak wielką różnicę robi „bycie” od „niebycia”. Nie mając wypracowanej żadnej tożsamości poza funkcją potwora, Minotaur swoimi wędrówkami podejmowałby próby wchodzenia w czyjeś buty. Pytanie tylko po co?
Żyjąc i nie żyjąc przez wieki tak naprawdę niewiele można się już dowiedzieć, niewiele rzeczy zadziwia i interesuje, a wiele — jeśli nie wszystkie — dawno rozczarowały. Będąc zawsze niechcianym i samotnym, frajdę sprawia już sama możliwość niezakłócanego jestestwa, a wszystkie stawania się i role to mierne próby dopasowania się do świata, który wszystko, co zrobił dla Minotaura, to bezpardonowo go skrzywdził. Zapewne gdyby ktoś rozpoznał go na ulicy, to
cofającą się w popłochu dłoń zastąpiłby tępy, powielany od zawsze osąd, stawiający na wokandę sprawę zjedzonych dziewic. Powielona po stokroć wygodna plotka staje się prawdą, zatem lepiej dla Minotaura, żeby nadal uznawano go za dorabiającego studenta, który obok Hallo Kitty i pijanego Kubusia Puchatka oferuje przechodniom marny biznes, pocąc się niewymownie pod pluszowym byczym łbem.
Jedyną osobą, jaką znam, która w rzeczowy sposób podjęła się obrony Minotaura, jest Georgi Gospodinow, który, jak sądzę, tak samo jak ja pragnąłby widzieć go na ulicy, pośród ludzi. Przechadzającego się arteriami demokratycznej Bułgarii. I podobnie jak w mojej wizji niczego nie
oferującego i niczego nie żądającego. Milczącego jak to zwykło w jego naturze. Dźwigającego uważnie ciężar swojej tragedii, której nie da się zamknąć w najszerszym nawet pawlaczu, nie da się od niej odciąć, gdyż jest z nim zrośnięta wiekami tradycji, a wykrzyczeć jej z siebie Minotaur nie
umie, bo nie mówi. Minotaur zawsze milczał. Wszystko o nim, przeciw niemu i za niego powiedzieli inni. Może dlatego tak łatwo było go odtrącić, oskarżyć, znienawidzić i obmówić, gdyż można moderować jego czyny słowem, niezależnie od tego, czy miały one miejsce czy nie. Najprościej celować wyrazem, gdy nie ma na to reakcji i najlepiej słuchać tylko tego, co jest wygodne.
Nigdzie w całym zapisie antyku, nie zachował się głos Minotaura. On nie mówi, inni mówią za niego. Tam, gdzie wszystko ożywione i nieożywione nie milknie, gdzie huczy głosami bogów i śmiertelników, leśnych nimf i herosów, sprytnych Odyseuszy i naiwnych cyklopów, gdzie nawet wzgardzone centaury mają prawo głosu, milczy tylko jeden. Minotaur. Żadnego głosu, dźwięku, skargi czy groźby, nigdzie nic. Ani w heksametrach Homera, tego Minotaura wśród poetów, który podczas długich nocy swej ślepoty błąkał się po labiryncie historii. Ani u Owidiusza, wygnańca, znającego losy wypędzonych, ani u Wergiliusza, ani u Pliniusza Starszego, ani u Ajschylosa, ani u Eurypidesa czy Sofoklesa… Nikt nie udziela głosu Minotaurowi, nikt nie strzeże jego głosu. Łatwo jest żałować Ikara, łatwo trzymać stronę Tezeusza, oszukanej Ariadny, nawet starego Minosa… Nikomu nie żal Minotaura. Czy oskarżony chce coś powiedzieć? W przeciwnym wypadku… Chce. Dlaczego ma nie zasługiwać na heroiczne metrum heksametru. (G. Gospodinow, Fizyka smutku, Wydawnictwo Literackie, 2018, s. 78-79).
Podobno w ostatnią sobotę poprzedniego miesiąca Minotaur dostał konkretny wpierdol w jednym z rodzimych miast. Powód do końca nie jest jasny, ale na forach chuligańskich pisano, że sprawa rozeszła się o pluszową głowę byka, której pijany oprawca nie umiał z niego zdjąć, prawdopodobnie dlatego, że była ona prawdziwym łbem ofiary.