Nie wiem, co napisać o człowieku narapowanym. Znałam kilku i w kilku się kochałam. Przez chwilę. Byli chudzi i wysocy. Lekko zgarbieni. Łysi. Stali przed mikrofonem i rzucali słowami.
Czasami z ogniem w oczach. Czasami z zamkniętymi powiekami. Czasami przytulali mikrofon. Czasami jakby z nim walczyli. Czasami się go bali. Słowa zawsze wypadały jak z karabinu.
Słowa proste, puste, nieciekawe, miałkie, banalne. A czasem słowa głębokie jak studnie, słowa soczyste, słowa barwne.
Słowa, które fruną wysoko i daleko. Słowa, które trafiają. Słowa, które chce się łapać. Słowa, które do siebie pasują. Układają się w równania.
Słowa, które rozwiązują. Słowa, które tworzą. Słowa, które zaczynają. Słowa, które rodzą. Kolejne. Słowa.
Słowa piękne, bo słowa szczere, słowa pozbawione platyny, słowa nierdzewiejące, słowa wyczyszczone, słowa błyszczące.
Słowa z brokatu. Słowa chwilowe i ulotne.
Słowa. Znałam kilka i w kilku się kochałam. Przez chwilę. Były chude i wysokie. Lekko zgarbione. Łyse. Stały przed mikrofonem i rzucały przekleństwami.
Czasami z ogniem w oczach. Czasami z zamkniętymi powiekami. Czasami przytulały mikrofon. Czasami jakby z nim walczyły. Czasami się go bały. Słowa zawsze wypadały jak z karabinu.