Od dziecka mieszkał na dziesiątym piętrze. Stąd wzięło się w nim przekonanie, że wszędzie jest daleko – do skrzynki na listy, piwnicy, podwórka. Potem przełożyło się to na zerówkę, podstawówkę, technikum i pracę. W międzyczasie na ludzi, zwierzęta, a nawet rośliny – ostatni rachityczny kaktus usechł w 2012 roku, mimo że od zlewu do parapetu było zaledwie siedem metrów.
Mierził go przyklejający się do zębów kożuch na owsiance, więc przestał pić mleko. Żył w ciągłym strachu przed rozbiciem kolana, więc do dwudziestego roku życia, kiedy zrozumiał, że w życiu jest więcej rzeczy, których należy się obawiać, nie nauczył się jeździć na rowerze. Nie pluł z mostu do rzeki i nie puszczał kaczek na jeziorze. W piątek trzynastego nie wychodził z łóżka. Nie korzystał z windy, kiedy istniało ryzyko, że będzie rozmawiać w niej z sąsiadami o pogodzie.
Konsekwentnie hodował w sobie strach, który oblepiał mu żołądek, płuca i serce. Dlatego w pracy nie umiał zjeść obiadu do końca, nie potrafił złapać głębszego oddechu podczas rozmowy z nieznajomymi i bał się zakochać. Pająk lęku cierpliwie tkał pajęczynę smutku w jego ciele, wewnętrzną mumię marzeń i umarłych chęci do działania.
Mały Wiesio był grzecznym dzieckiem. Nastoletni Wiesiek trochę dokazywał, ale rodzice raczej nie mieli powodów do narzekania. O dorosłym Wiesławie mówiono, że bywa pomocny, ale ma smutne oczy. Zamykał je, wyjeżdżając sam windą na dziesiąte piętro. Wyobrażał sobie wtedy, że jest astronautą, który za chwilę wyląduje na swojej cichej i dobrej planecie. To była wtedy jedyna bliska rzecz, od której wcale nie dzieliły go lata świetlne.
***
Któregoś dnia pomógł wynieść zakupy starszej sąsiadce. Mieszkała na parterze, ale dziesięć stopni dla osoby ze stosunkowo świeżą endoprotezą imitującą staw biodrowy było podróżą w kosmos. Wiesław zrozumiał wtedy, że każdy ma swoją planetę, na której chce się ukryć. Staruszka zaproponowała herbatę i biszkopty. Przyjął zaproszenie, wewnętrznie się sobie dziwiąc.
Kiedy w skupieniu mieszał parujący napar, obserwując wirujące kręgi rozpuszczające cukier, poczuł bliskość. Świat w skali mikro. Zrozumiał, że pachnie earl greyem z biszkoptami i wcale nie trzeba się go bać.
Zrobiło się późno, rozmowa zaczęła przygasać. Zamknął cicho drzwi za sobą i wyszedł przed blok. Czuł, że musi nabrać powietrza każdą komórką. W kałuży przeglądała się połówka księżyca. Studiując jej odbicie, zrozumiał, że już nie musi zamykać oczu, jadąc na dziesiąte piętro.