Stuk puk do drzwi.
– Kto tam?
– To ja, Darek, kolega.
– Zapraszam!
– Pokażę ci diamentową jaskinię.
– Teraz?
– Tak, chodź.
O szóstej rano wyruszyliśmy w podróż do diamentowej jaskini.
– Widzisz ten kamień?
– Aha.
– To z diamentowej jaskini.
– Jak to, przecież to granit.
– Każdy diament jest granitem – stwierdził filozoficznie.
– OK, jeśli tak, niech będzie – uznałem.
Po drodze z kamieniami, w górę płaskimi betonowymi płytami.
– Widzisz to drzewo? – pyta.
– No.
– To z jaskini!
– Jak to? W jaskiniach nie rosną drzewa.
– Każde drzewo jest z jaskini. „Jaskinia szczerozłota, w promieniach porannego słońca, usta drżące, Kualalupur” – co ty na to?
Spytał z ręką wyciągniętą w dal.
– E, chyba słabe.
– W ogóle to słaby wyszedł wam ten skecz, panowie – zagaił, oparty o statyw, operator kamery. W ustach żuł patyczek. – Ja to bym zaczął akcję wieczorem – basen termalny…
– Stop! Budżet się skończył dwie minuty temu. Nie mamy benzyny na powrót, wyłączcie kamery! – krzyknął reżyser.
– Co się dzieje?!
– Kualarumpul nadlatuje! Kryć się!
Reżyser zgiął się wpół i upadł na ziemię. Z głośnym sykiem rozpłynął się w szarą galaretę, która wzniosła się w powietrze, przyjmując formę wielkiej kobry.
– Aaaa, mam was! – zagrzmiała. – Myśleliście, że uda wam się przechytrzyć KUALARUMPUL? Nigdy przenigdy nikomu nie uda się przechytrzyć KUALARUMPUL!
Wszyscy zadrżeli, leżąc na ziemi.
– Chwyć kamień, rzuć i uciekamy – szepnął Darek i sięgnął po kamień.
Zrobiłem to samo, skoro ma pomóc.
Na trzy… Raz, dwa, trzy!
Rzucamy i hyc za najbliższy głaz do komnaty w skałach.
Widzisz, to też było już w jaskini…
Nic nie widać, wszystko widać.