Są na świecie klaczki, które smarujemy brokatem trwałym i musującym. I są jaskinie, które pucujemy i dezynfekujemy. Kelnerów sprowadzamy z górnej półki, buty mają polerowane ciastem wypiekanym 48 godzin przed pracą.
Tłuste ciasto daje najlepsze rezultaty, ślizga się po bucie, zostawia błyszczące smugi, zwabia nosy klaczek, które chętnie wchodzą za kelnerami do jaskini. Nasza obsługa ma najwytrwalsze doświadczenie w musowaniu wina dla dziubków słodkich, dla dziubów gorzkich, dla dziubasów ciętych, ale i dołeczków policzkowych. Kelnerów spotkasz tu wyspanych, garnitury mają z atłasu, a przedziałki na żelowanych włosach mają robione przez architektów głów. Nic dodać, nic dodać.
No i chodzi przecież o bal, balusiek! Klaczki zazwyczaj wprowadzamy po kolei, pierwszeństwo mają te z podniesionym ogonem tapirowanym.
Goście są po kątach porozstawiani, poupychani i mają nakaz wciągania brzuchów. Brokat zaczyna się sypać z sufitu jaskini około północy. Klaczki wtedy wychodzą, zagradzają drogę i podskakują w górę, nałapując świecidelstwa. Do pyska też.
I nagle, nagle firmy producenckie i bukmacherzy, anonimowi piekarze-esteci biegną na środek i lepią klejami ten brokat. Na trwało, na przodzie. Mocno na grzbiecie. Babularki i babularze kosmetyczni przejeżdżają lakierem kopyta i ciskają w nie minibombami. Podskakują wyżej klaczki, mrugają oczkami.
A potem to już z górki, wychodzi na środek Koniówa Diamenda, starsza klacz diamentowa, i śpiewa pieśń podniosłą:
Kiedyś to były diamenty, kamienie
Grzbiecizną dźwigane zwątpienie
czy umiem, czy błyszczę
czy umiem, czy błyszczę
Kopytem walnięte sklepienie!!!
Koniówa ma na sobie czerwoną pelerynę i faktycznie uderza kopytem o ścianę jaskini. Walą się skały, grzmocą na wszystko. Z sufitu zaczynają lecieć ostre diamenty, które były zamontowane ponad warstwą brokatu. Jeden z ochroniarzy zamiast uciekać, kiwa ręką do facecika od BHP, a na twarzy ma zażenowanie. Diament uderza go w nos, nos zamienia się w górę siniaczonej dziury.
Koniówa Diamenda wytrzymuje deszcz diamentów, osłania inne klaczki.
Zapada cisza.
Jeden z kelnerów wysuwa się naprzód i pyta, czy ktoś ma ochotę na ciasto, którym nie umył buta.