Ileż to już pytań na sjp.pwn.pl zgrupowało się wokół fizmów. Dziwię się, że jeszcze nie zrobili na to osobnej zakładki. Te wszystkie krzywe statystyk wyszukiwania w Google, najczęściej wpisywane hasła. Niemal jednocześnie ze słowem rodzi się jego życie równoległe w postaci teorii spiskowych. Czekam na dokument na Netfliksie o płaskofizmach albo antyfizmowcach.
Pojęcie jest interesującą nowinką naukową, gadżetem, który każdy chce teraz mieć. Chwilowo zdetronizowało wszystkie najmodniejsze, lekkomyślnie przerzucane w mainstreamie słówka uszczknięte z dyskursu naukowego i robi zawrotną karierę nawet w najbardziej nieadekwatnych kontekstach. Czuję się zatem powołana do spełnienia obowiązku, wezwana do tablicy. Nie na darmo mam wieczne poczucie misji, a „Gazeta” charakter popularyzatorski i łagodnym, szerokim, szemrzącym wodospadem wlewa oświecenie w naród. I my podążymy za bieżącym zapotrzebowaniem i staniemy oko w oko z przedwcześnie przebrzmiałym, a wciąż na ustach wszystkich fizmem.
Pojęcie zostało ukute przez i na potrzeby fizyków-naukowców, a dokładniej w Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych CERN. I ponieważ nie jestem fizykiem, na tym powinnam zakończyć wątek genezy, bowiem nie rozumiem zbytnio rzeczywistości, do jakiej hasło to oryginalnie się odnosi. Jednakże zrobię to, spróbuję wyjaśnić, reprezentując kompletne dyletanctwo oraz powielając zgubny trend, który doprowadził między innymi do rozpowszechnienia się fizmu w świecie. Otóż z tym zjawiskiem fizycznym jest chyba trochę jak z Present Perfect (czy z czymś takim, gramatykę miałam dawno, ale szybko załapiecie, co mam na myśli z tą metaforą). Chodzi mianowicie o wydarzenie, które miało miejsce w przeszłości, a konsekwencje tego odczuwamy do teraz. Początek kiedyś, a emanacja nadal. Echo. (No właśnie, czemu nie nazwali tego echem? To piękne słowo o bogatej i poetyckiej tradycji, wystarczająco stare, że nie narobiłoby teraz takiego językowego bałaganu.) Ale jako że mamy do czynienia z fizykami z CERN-u, to ten element przeszłościowy nie jest tak do końca jasny i stabilny. Ta przeszłość, z której fizm emanuje do naszego obecnego odczuwania, mogła wydarzyć tak jakby synchronicznie z naszym „teraz”. Albo nawet kilka sekund po nim. Próbowałam coś na ten temat poczytać u źródeł i zaczęłam snuć się trochę po stronie Organizacji, ale jest ona tak nudna (bardzo ładna, ale nudna), że zaczęłam przysypiać podczas spaceru, a gdy już natrafiłam na to gorące słówko w aktualnościach, to okazało się, że artykuł jest chyba w jakimś innym angielskim i nic nie zrozumiałam. Możecie się z tym mocować sami, jeśli nieobca wam żądza mierzenia się z tytanicznymi i całkowicie bezcelowymi wyzwaniami (https://home.cern/news).
Magia i ezoteryka fizyki niejednego profana pociąga. Widzicie zresztą potencjał tkwiący w tym hasełku. I tak najpierw z ledwo zauważalnego newsu w sekcji „Nauka” fizm przeciekł do jednego i drugiego tekstu jakiegoś skromnego historyka o astro-romantycznych ciągotach, potem do nowoczesnego, żonglującego neologizmami kulturo- czy literaturoznawcy, następnie do badaczki gender studies, piszącej również do czasopism niespecjalistycznych, i nie wiadomo kiedy, a nagle już spiker w wiadomościach, a nawet szesnastoletni autor memów świszczy i śmiga fizmami w co drugim zdaniu.
Wariant popularnego rozumienia fizmu mieści w sobie znaczenie dość łatwo już wyobrażalne w świecie poza Wielkim Zderzaczem Hadronów. Powszechnie i masowo określamy w ten sposób zajścia, najczęściej pozornie niewielkiego kalibru, które zaowocowały skutkami odczuwalnymi obecnie. Przeważnie chodzi nam o zajścia z przeszłości. Takim staroświeckim określeniem na to był kiedyś „efekt motyla”, ale wiadomo, wiadomo, zakres znaczeniowy jest tu trochę inny, potrzebne nam to nowe pojęcie. Aha, no i my, nie-fizycy, dodaliśmy do definicji coś od siebie. To znaczy, to coś chyba jest gdzieś w obszarze prawdziwych badań nad fizmami, więc powiedzmy, że po prostu pauperyzacja zawartości tego pojęcia zatoczyła nieco szerszy krąg. Otóż w powszechnym odczuciu fizm to również coś takiego, o czym nikt nie wiedział. Co każdy przeoczył albo nawet w ogóle było gdzieś ukryte. Tym większa siła rażenia obecnej erupcji. Nie dość, że hasło samo w sobie ma olbrzymią nośność i łatwo ulega translokacjom, to na dodatek dotyczy rzeczy UKRYTYCH. I tak pętla obiegu fizmu zamknęła się, przedłużając zapewne jego żywotność w dyskursie publicznym. Od zaczerpnięcia skądinąd gotowego pojęcia (a takich zjawisk generalnie ja wcale nie potępiam, żeby było jasne), które miałoby ułatwić nam komunikowanie i rozumienie pewnych kwestii, do okrycia się mgłą tajemniczości, stania się znakiem nieznanego. Fizm z natury swojej domaga się badania. Nazwanie czegoś „fizmem” to tylko początek drogi – wiemy coś, ale jeszcze nie widzieliśmy, nie mamy dowodu. Teoria. Pierwsze, amatorskie tłumaczenia Betty Friedan w trzecim obiegu były fizmem („Codziennik Feministyczny”). Spotkanie Tadeusza Mazowieckiego z Henrykiem Mikołajem Góreckim w 1979 roku było fizmem („Newsweek Historia”). I każde inne tego typu niefrasobliwie rzucone hasełko to cały osobny projekt badawczy. Trzeba wszak sprawdzić, po pierwsze, czy to rzeczywiście miało miejsce (dowody). Po drugie, w jaki sposób dane wydarzenie mogło zacząć oddziaływać (prześledzenie przebiegu, dowody). Po trzecie, jaki jest ów odczuwalny efekt podziemnego oddziaływania (dowody, interpretacja). I to tylko taki podstawowy trzon. Jak widać, to gotowy plan pracy magisterskiej i żeby nie być gołosłownym, skądinąd wiem, że na jednym tylko ośrodku naukowym (Uniwersytet Śląski) obecnie powstają co najmniej trzy prace dyplomowe badające jakiś wybrany fizm (ze słowem „fizm” w tytule).
Uśmiecham się i zachowuję do całej sprawy rezerwę; staram się nie emocjonować i nie piętnować całego fizmatycznego ruchu od razu jako głupoty. Odczuwam jednak pełne zrozumienie wobec fizyków, których szczerze podrażniła ta moda. Nie twierdzę, że śledzę jakoś wnikliwie karierę tego słowa, ale jedyny fizyk, którego regularnie czytam, Tomasz Rożek, porządnie i solidnie zreferował to wkurzenie za mnie, samemu zresztą dorzucając własne, powściągliwie okazywane emocje. Na swoim uroczym kanale popularnonaukowym Nauka. To Lubię wrzucił osobny filmik w całości poświęcony fizmom. Bardziej jednak – co dla tego miłośnika solidnej faktografii jest dość nietypowe – niż na kwestii CERN-owej skoncentrował się na całym tym chaosie i irytującym fałszu nomenklatury, jako że za największe zagrożenie rozwijającej się cywilizacji uważa fake newsy i pseudonaukę. Czy żonglując fizmami, ocieramy się o fake newsy? Czy może przeciwnie, szlachetnie tropimy je do rdzenia, badając, po pierwsze, faktyczność zajścia, po drugie, sposób oddziaływania, po trzecie – konsekwencje. Cóż, przynajmniej na pewno robi to tych trzech studentów na UŚ.
No więc jedyne, o czym myślę po zaprezentowaniu Państwu krótkiego, a jakże intensywnego żywotu fizmów, to czemu faktycznie ci fizycy nie nazwali tego zjawiska „echo”. Ale bardzo dobrze, przydało mi to hipsterskiej uciechy, bo teraz wszyscy popisują się „fizmem”, a ja dzięki pisaniu tego felietonu przypomniałam sobie o istnieniu tak ładnego słowa, którego obecnie używając, będę tym bardziej wyjątkowa. Tylko że to jest chyba sugerowany fizm.