Uderzająca moc chwili i chwila, która staje się całym światem.
Głos przypominający szkło odbija się od planety. Rozbiegany pan z miotłą próbuje go zamieść, schować, znaturzyć. Ten pan z miotłą ma grube okulary, spodnie khaki i co rano do swoich opuchniętych od skupienia oczu przykłada mrożone łyżki. Jest cudowny. Prosty jak drut i nic nie wymaga. To jest pan Kreczmer. Fasadowiec, pijawka. Przemieszcza się bombowcem. To takie piękne, że nawet dzieci płaczą ze wzruszenia, kiedy widzą jego bombowiec. Płaczą i się śmieją. A kiedy chodzi, poruszają się tylko jego uda. Łydki płyną za nimi, lecą. Cóż za elegancja, cóż za gracja i wyrafinowanie.
Kasjerka jest przezroczysta jak literatka.
Kasjerka: A po co panu tyle mleka? Kąpać się pan w nim będzie?
Pan Kreczmer: Tak. Ja się w nim kąpię i się nim nadziewam. Jestem nadziewany! Mlekiem płynący.
Kasjerka: Jesteśmy tylko fałdą.
Kreczmer: Ja jestem wybrzuszeniem.
Kasjerka: Reklamówkę doliczać?
Kreczmer: Nie, ale możemy zatańczyć paso doble!
Fasady sklepu ryczą szmerem, a w mieście rozmawiają duchy naszych wypukłości.
Pan Kreczmer kupuje jeszcze fioletowe Vouge La Cigarette, odpala.
Zatrzymuje się pod oknem. Rozdziela na molekuły i zostaje ścianą.