Występują:
Tadeusz Skarabeusz
Roman Kulagnoju
Tadeusz jest piękny. Pod mikroskopem byłby niebieski, może nawet turkusowy. Wcale się nie rozlewa. Jest materią. Duży i imponujący. Żyje w 28 krajach. Jeden z najbardziej atrakcyjnych do fotografowania. Roman to kula gnoju.
Roman:
(Głosem poważnym, jakby w ustach miał pełno dymu, a słowa wypluwał powoli.)
Ależ Pan jest małostkowy, żylasty i niezdrowy.
Tadeusz:
(Z uśmiechem, szczerym, najszczerszym, nie ma w nim ironii ani strachu. To eksplozja radości. To jest uśmiech kogoś, kto wie, że zaraz coś się wydarzy, odczuwa uroczystość tej chwili i żegna się ze wszystkim, co było do tej pory.)
Jestem jeszcze nerwowy!
Roman:
Ja chcę robić tylko takie rzeczy, od których pocą się ręce!
Tadeusz:
Ale ty musisz się toczyć.
Roman wzdycha.
Tadeusz:
A jak się nie toczyć, to stoczyć się możesz.
Roman wzdycha.
Tadeusz:
Wiesz co, Roman, coś ci powiem.
Roman chociaż nie ma oczu, bo jest tylko kulą gnoju, kieruje całe swoje istnienie, to, co jest w nim żywe, na ile żywe może być, to właśnie wszystko kieruje na Tadeusza. Całą swoją uwagę i obecność.
Tadeusz:
Byłem kiedyś w takim mieście, w Ciechocinku. Tam nie ma w ogóle autobusów. Jeżdżą taksówki i meleksy. Obwożą po całym Ciechocinku. Dajesz 40 zł na godzinę i cię będzie woził. Zawiezie cię wszędzie.
Te oczy Romana, których on oczywiście nie ma, stają się wielkie, pełne nadziei, pełne życia! Zdziwiony, radosny, piękny!
Roman:
Co ty nie powiesz!
Tadeusz:
Roman, przecież tam, w tym Ciechocinku, nikt nie musiałby cię pchać! Te meleksy, taksówki woziłyby cię wszędzie.
Roman:
Dopchaj mnie do Ciechocinka.
Tadeusz:
Dopcham cię do Ciechocinka.
Tadeusz Skarabeusz pcha Romana Kulagnoju do Ciechocinka, tam subtelnie pokazuje mu fucka i odlatuje. Wokół unosi się wiadomy zapach.