Taniec, tempo trzy czwarte, Panie i Panowie. Ukłon, podanie rąk, buziak w policzek.
Krok pierwszy, czołem dotykam ziemi, pochylam się niziutko, niziutko, proszę Panią do tańca. Pani Pielucho, pieluchno, Pani pachnąca jaśminem wodnym.
Krok drugi — dwa kąty, zamach przez kuchnię, obrót! Tańczy Pan doskonale, Panie Szczotko. Czy my tańczymy, czy to jazda na łyżwach? Serce rośnie!
Krok trzeci — obrót! Już biegniemy w kierunku łazienki, zamaszyście przejeżdżając przedpokój. Ach! Jacy oni piękni, niesamowici, czyści bardzo, najbardziej.
Krok cztery-pięć-sześć. Doskonałość i perfekcja, przerwa, wycisk, trzy pokoje niby na raz. Piękne perfumy, Pani Pielucho, pieluchno, kłaniam się znów!
Krok siódmy — przesyłam całusy, proszę Pana, co Pan ze mnie zrobił w tę porę sprzątania!
A w kącie. A w wiaderku, w składziku, w pudełku — jeszcze nie rozpakowany. Dwudziestego piątego dnia miesiąca widzimy się na ostatniej domówce. Pierwszej i ostatniej, bo to jest on: taki indywidualny, taki niezastąpiony. Dlaczego taki jesteś?
Dlaczego poruszasz warkoczykami jak dzikus z pudełka? Indywiduum się znalazło! Myślisz, że samotnie dasz radę, że to nie praca zbiorowa? Ale dlaczego, powiedz żesz, dlaczego?
Czy nie widzisz strachu w oczkach pieluchy? Czy nie widzisz tego, jak szczotka drga ze zdenerwowania? Kimże jesteś, by rościć sobie wszelkie prawa do czystej podłogi?
— Byliśmy przecież niezbędni — szlochała pielucha.