Pewna kobieta obudziła się na brzegu oceanu, nie pamiętając, jak się tam znalazła. Nie pamiętała niczego. Nawet tego, jak się nazywa.
Wszędzie dookoła leżały wskazówki, ale to jeszcze nic nie znaczy.
Ruszyła plażą, aż napotkała inne osoby. Byli nieufni. Byli skonfundowani. Wszyscy nosili identyczne ubranie.
I żaden nie pamiętał swojego imienia.
Obudzenie się nad brzegiem oceanu bez pamięci automatycznie oznacza znalezienie się na bezludnej wyspie. Rozbitkowie zaczęli z wolna zakładać szczątkowe obozowisko, choć część nie chciała pracować, a większość bardzo chętnie prowokowała awantury. Przy okazji jednak odkryli, że każde z nich na metkach ubrań ma wydrukowane (prawdopodobne) imię. Nasza bohaterka nosiła napis „Ma Pi.”.
Po okolicy nie dało się przejść kilkunastu metrów, by nie potknąć się o różne wskazówki; wszędzie walały się instrukcje, układanki, tajemnicze napisy, skrzynki z elementami ekwipunku itd. Ale to jeszcze nie musiało znaczyć, że ktoś umieścił je tam celowo. W oceanie roiło się od rekinów, a po wejściu w głąb wyspy, za wodospadami ze słodką wodą, opuszczonym kurortem i dziesiątkami skrzynek znajdował się bezkresny wąwóz gęsto zamieszkały przez krokodyle. Rozbitkowie musieli zatem pozostać w konkretnym areale, ale to jeszcze nie powód, by coś wydawało się tu podejrzane. Tylko jeden znerwicowany typ naukowca miał jakieś niejasne przeczucia, ale pod presją mikrospołeczności (szyderstwo, ryzyko bycia frajerem) czym prędzej je wyparł. To było tylko typowe rozbicie się na jakiejś wyspie ze zbiorową amnezją i identycznymi uniformami („Może byliśmy wszyscy na wycieczce integracyjnej z pracy?”).
Jednakże Ma Pi. także miała przeczucia. Próbowała je forsować, ale nie znajdowała zrozumienia; przy całej swojej charyzmie, potoczystej wymowie i nieugiętym tupecie nie była w stanie przełamać oporu pozostałych. Postanowiła zatem działać sama i po cichu. Nigdy się nie poddawała. (Nic nie pamiętała ze swojego życia, ale była pewna, że nigdy się nie poddawała).
Przeszukała kurort, wodospad i pas krokodyli. W tym czasie kilku rozbitków obojga płci dorobiło się pięknej opalenizny, jakiś życzliwy biedak zaczął łowić ryby, więc nie musieli jeść tylko owoców, a innego kolesia poszarpała dziwna pułapka w dżungli, ale przeżył. Minęły tygodnie plażowego relaksu przeplatanego podsycaniem wzajemnej nienawiści, aż jedna z kobiet postanowiła zorganizować imprezę. Przez upływ czasu wszystkie dni wydawały się takie same — wszyscy są smutni i spięci, nie wiemy nawet, czy nie przegapiliśmy jakichś świąt. Zróbmy Święto Rozluźnienia. Potańcówka z pochodniami wbitymi w plażę itd.
Przygotowania do imprezy ruszyły pełną parą i gdy nadszedł ten wyjątkowy wieczór, Ma Pi. niespodziewanie przyszła na zabawę z partnerem spoza obozowiska. Był nim jeden z krokodyli.
Konfuzja zapanowała wśród rozbitków. Ci o subtelniejszym charakterze prędko pouśmiechali się delikatnie i tolerująco. Ci bardziej awanturniczy zaczęli nerwowo chodzić i rzucać złośliwe komentarze. Ktoś pchnął krokodyla, niezgrabnie tańczącego z Ma Pi. na dwóch nogach. Krokodyl oddrapnął. Dźwięk bębnów i fujarek płynął między pochodniami, nadając wszystkiemu dość dziwny klimat. Trochę desperackie tańce-przytulańce mieszały się niespójnie z sięganiem po noże.
Wtedy na imprezie pojawiło się kolejnych dwóch niespodziewanych gości. Powiedzieli, że są z drugiej strony wyspy i przeszli tu przez wyrwę w pasie krokodyli. Wszyscy momentalnie im uwierzyli, ale dwójka nowicjuszy właśnie w tej chwili znudziła się odgrywaniem roli i wyjawili, że są nadzorcami eksperymentu penitencjarnego, w którym wszyscy rozbitkowie biorą udział. Ponieważ jednak są okrutnymi i znudzonymi nadzorcami, to będą szukać pretekstu, żeby ich pozabijać.
Wtedy Ma Pi. poczuła, że nadszedł właściwy moment. Wiedziała, że jej działanie wiodło do jakiegoś celu. Wiedziała, że z wyspą jest coś nie tak, że trzeba odkryć jej zagadkę i się z niej wydostać. Pozostała jej ostatnia rzecz do zrobienia.
Pocałować krokodyla.
Krzyknęła do kochanka umówionym wcześniej sygnałem, rzuciła się w stronę jego paszczy, ukazującej gigantyczne kły w lekkim rozwarciu. Od pocałunku dzielił ich mniej niż włos.
Wtedy Ma Pi. ocknęła się przykuta do jakiegoś dziwnego fotela w sterylnym laboratorium, a stojąca wokół grupa osób w kitlach wydała okrzyk zaskoczenia.
— Pocałowanie krokodyla było zbyt egzotycznym i radykalnym posunięciem. Obudziło ją — powiedział ktoś.
— Dlaczego mnie przykuliście?! — krzyczała Ma Pi. — Czy jesteśmy już poza wyspą?!?!
— Nigdy nie byłaś na wyspie — powiedział człowiek o profesorskim wyglądzie — To była symulacja wyspy. Cały czas znajdowałaś się w tym laboratorium.
Okazało się, że cała wyspa była bardzo realistycznie napisanym programem komputerowym, a każdy z rozbitków był skazańcem z długim wyrokiem. Celowo zablokowano im pamięć, bo wyspa jest eksperymentem resocjalizacyjnym. Ma Pi. miała tysiące wątpliwości odnośnie do sensu całej idei, ale w pierwszej kolejności interesowała ją kwestia własnego przestępstwa.
Ma Pi. w latach 70. XX wieku napisała kontrowersyjną książkę o seksie i wydała ją wbrew surowym zakazom purytańskiej władzy, łamiąc przy tym wiele przepisów. Wydanie książki miało jednak w jej oczach głęboki sens, bo wiedziała, że pomoże wielu ludziom. To jednak nie przekonało władz; wszyscy wiemy, jak wszechpotężny był aparat partyjny. Umieścili ją w więzieniu, a po kilku latach — w tym dziwnym programie. Nadszedł jednak rok 1989, władza się zmieniła, książka Ma Pi. okazała się bestsellerem, klasykiem i faktycznie pomogła wielu ludziom. Ale program trwał, nowym władzom zajęło kilka lat rozpracowywanie, jak działa, a potem wszyscy uznali (drogą referendum), że to jest zbyt ciekawa zabawa, żeby przerywać eksperyment.
Kochanek Ma Pi. zaś z wyspy nie był tak naprawdę krokodylem. To był zwykły człowiek, tylko program nałożył na niego skórkę krokodyla. Więc nie było zgorszenia, dobra wiadomość. Ciekawostka: Ma Pi. dla części więźniów była widoczna jako krokodylo-człowiek. Niektóre z tego typu modyfikacji nałożono po 1989, żeby uatrakcyjnić i zwiększyć oglądalność symulacji.
Zła wiadomość była taka, że Ma Pi. spędziła w programie więziennym 40 lat i teraz jest już bardzo stara. Wprawdzie laboratorium zakonserwowało ją w wysokiej sprawności fizycznej, ale nominalnie upłynęło dużo lat.
Ma Pi. poznała jednak całą prawdę. Ruszyła wolna do nowego, nieznanego świata. Świata, który uwielbia ją i jej książkę, który w kilku artykułach określił nawet jej dzieło jako rewolucjonizujące.